To miał być kolejny, zwykły piłkarski weekend, kiedy główną rolę odegrają przede wszystkim boiskowe emocje. Niestety, to co działo się na boisku, zeszło na dalszy plan za sprawą piątkowego orzeczenia, które, w mojej opinii, jest jedną wielką farsą.
Nie wiem czy komuś, pomimo środka zimy, mocno słonko przygrzało, czy ktoś się uderzył w głowę, czy może po prostu – cytując klasyka – „pomylił odwagę z odważnikiem”, ale ten piątkowy wyrok jest po prostu absurdalny. I to na każdej płaszczyźnie. Po pierwsze, ukarano jeden klub za coś, co praktykowali też inni. Po drugie, przyczepiono się o tak niemierzalną kwestię w futbolowym świecie, jaką jest subiektywna wycena piłkarzy. Po trzecie, choć sprawa dotyczy rzekomych nieprawidłowości finansowych i ewentualną karą powinna być właśnie kara finansowa, postanowiono de facto ukarać zawodników, którzy co kolejkę wychodzili walczyć o trzy punkty i tylko boisko decydowało (no, prawie) o tym, czy te punkty zdobywali.
Być może jesteśmy dopiero na początku wielkiej afery w świecie włoskiej piłki, ale póki co postanowienie sądu jest groteskowe i gdyby tak to się wszystko miało zakończyć, pozostawiłoby ogromny niesmak. Mamy więcej pytań niż odpowiedzi, a największe wątpliwości budzi fakt, że skoro już uznano pewne praktyki związane z plusvalenzą (co moim zdaniem samo w sobie jest absurdem) za coś niezgodnego z prawem, to dlaczego ukarano wyłącznie Juventus? Nie kupuję narracji, że inni korzystali z tego rzadziej. Ale korzystali, a teraz wygląda to tak, jakby sprawa w ogóle ich nie dotyczyła.
Wystarczy wywołać Inter, który zawyżał ceny swoich juniorów, sprzedając w latach 2017/2018 trzech graczy do Atalanty. Fabio Eguelfi, Marco Carraro, Davide Betella – ci anonimowi piłkarze łącznie kosztowali klub z Bergamo 18 milionów euro. Nigdy w Atalancie nie zagrali. Niedługo po transferze udali się na wypożyczenia. Nigdy też nie zagrali w Serie A. Pieniądze z ich sprzedaży pozwoliły nerazzurrim zwiększyć zysk kapitałowy w danym okresie rozliczeniowym, dzięki czemu mogli oni uzyskać wymogi finansowego fair play. Jest to analogiczne działanie co sprzedaż przez Juventus – również do Atalanty – Muratore, za którego Stara Dama dostała 7 milionów, choć gracz nie był wart nawet 1/5 tej sumy. I podobnie jak wspomniani gracze Interu, nie był La Dei w ogóle potrzebny.
Rodzi się więc zasadne pytanie: po co klub z Bergamo wpompowywał pieniądze do Turynu czy Mediolanu? Cóż, dziś niemal nikt nie działa bezinteresownie i zawsze chce się osiągnąć jakieś korzyści. Nawet, jeśli na pierwszy rzut oka ich nie widać. W przypadku juniorów nerazzurrich jasno można jednak stwierdzić, że chodziło o deal z Bastonim. Inter „odwdzięczył się” Atalancie, płacąc za Bastoniego 31 milionów, choć włoski defensor był wówczas wart o wiele mniej.
Podobnych i dziwnych transakcji było we Włoszech całe mnóstwo, dlatego totalną niesprawiedliwością jest, że ukarano wyłącznie Juventus, choć mówi się, że i Napoli może oberwać, w związku z transferem Osimhena.
Zastanawia mnie natomiast jedno. Skoro już uznano, że Stara Dama jest winna, to co z tymi, którzy te transfery z nią przeprowadzali? Choćby ze wspomnianą Atalantą czy Romą? Rzeczeni giallorossi dokonali wymiany piłkarzy z Juventusem – Luca Pellegrini trafił do Turynu, a na Olimpico powędrował Leonardo Spinazzola. Pierwszy realnie wart był może niecałe 10 milionów euro, drugi około 15-20, ale zastosowano podobny manewr co przy wymianie Pjanić-Arthur i zawyżono kwoty za zawodników do odpowiednio 22 i 29,5 mln euro. Wiadomo po co.
Ogólnie rzecz biorąc, wszelkie tego typu ruchy miały korzystnie wpływać na obraz sytuacji finansowej klubów i „spinać” budżety tak, aby w danym okresie rozliczeniowym wszystko się zgadzało – także z przepisami finansowego fair play.
Postanowieniem sądu jestem oburzony, natomiast jest coś, czym jestem zażenowany. Wiem, że środowisko kibicowskie bazuje na emocjach i często miłość do barw przysłania rzetelną ocenę sytuacji, a problemy rywala mogą cieszyć, ale zachowajmy w tym wszystkim jakąś przyzwoitość i choć minimum obiektywizmu.
Żałosne jest dla mnie to, że wielu fanów innych włoskich zespołów, (tych, które korzystały z tych samych praktyk co bianconeri) siedzi teraz zadowolona i się śmieje, bo ten „głupi” Juventus dostał po gębie. Jeden z drugim nawet nie sprawdzi dokładnie o co chodzi i z jakim absurdem mamy do czynienia, ale jak Juve „spadło z rowerka”, to niektórzy zaraz odczuwają jakąś dziką satysfakcję.
Słowo daję – gdyby jakikolwiek inny klub został ukarany za coś takiego, broniłbym go tak samo jak obecnie bronię Juventusu. Po pierwsze, dlatego, że nie sądy i nie prokurator są od wyznaczania wartości zawodników, a po drugie dlatego, że całe to kombinowanie w ramach kreatywnej księgowości, które – jeszcze raz przypomnę, dotyczyło większości włoskich klubów – wynikało jedynie z chęci utrzymania odpowiedniego poziomu sportowego. Poziomu, który utrzymywać jest coraz trudniej przez to, w jakim finansowym bagnie jest włoska piłka. Tym samym, chcąc rywalizować z najlepszymi w Europie, a zwłaszcza z drużynami angielskimi, których problem pieniędzy nie dotyczy (podobnie jak to całe śmieszne finansowe fair play, wymierzone głównie w tych, co nie mają, a nie tych, którym się przelewa), próbowano właśnie takich sztuczek.
Czy te sztuczki, czyli owo całe zawyżanie wartości zawodników, było nie w porządku? Tak. Czy było nieetyczne? Również tak. Ale nie było zabronione, a niezdecydowanie sądów w tej sprawie tylko potwierdza, że nawet wymiar sprawiedliwości ma kłopot z tym, czy można uznać to za jakiekolwiek przestępstwo. Przypomnę, że według wcześniejszego wyroku, który zapadł w maju 2022, Juventus został w sprawie plusvalenzy uniewinniony, bo nie rozpoznano żadnych nieprawidłowości w wycenach zawodników, zaś sąd stwierdził, że wycena graczy jest kwestią subiektywną, dyktowaną przez rynek: piłkarz jest wart tyle, ile ktoś jest gotowy za niego zapłacić.
I owszem, każdy kibic wie, że wyceny Pjanicia czy innego Muratore, z wiadomych przyczyn, były zawyżone, ale, na litość boską, to nie jest sprawa dla prokuratury. Ceny – nawet te absurdalne – ustala rynek. Nie prokurator. Spójrzmy na Europę. Czy śledczy wchodzą do gabinetów takiego Leicester i pytają zarząd lisów, dlaczego za aż 80 milionów euro sprzedano do Chelsea Wesleya Fofanę, skoro Francuz był wówczas wyceniany jedynie na 30?
Ktoś być może powie, że w Anglii tak to wygląda, że tam się tak płaci, ale co to ma do rzeczy? Przecież klub, dostając niewspółmierną do wartości piłkarza gotówkę, również zwiększa swoje zdolności finansowe w danym okienku transferowym (choćby w kontekście FFP) i nie ma znaczenia, czy dostał więcej pieniędzy, bo było to częścią szerszego planu, ratującego budżet, czy znalazł się głupi, który zwyczajnie przepłacił.
I tak szczerze, bardziej brzydzi mnie typowe dla Anglików marnotrawstwo gotówki i przepłacanie za przeciętniaków, które niesamowicie niszczy rynek transferowy, a nie zawyżanie wartości piłkarzy w celu usprawnienia finansów. Zresztą w Europie nikt, ani na jedno, ani na drugie nie zwróciłby uwagi, ale Włosi lubią, brzydko mówiąc, narobić do własnego gniazda, a potem dziwią się, że reszta im odjeżdża.
Zdaję sobie sprawę, że ten tekst może przez wielu zostać odebrany negatywnie, ale ja się w język nigdy nie gryzę i nie interesuje mnie to, że jeden czy drugi fanatyk „się obrazi”, bo „zaatakowałem” jego ulubiony klub, ponieważ w tym wypadku sympatie kibicowskie nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Liczy się tylko sedno sprawy. I, przykładowo, jeśli w innym śledztwie Juventus zostanie uznany za winnego w sprawie płacenia piłkarzom „pod stołem”, to w obronie bianconerich nie powiem nawet słowa, ale w przypadku plusvalenzy stoję po stronie Starej Damy w stu procentach.