Manuel Rui Costa – zawodnik ze złotego pokolenia Portugalii. Piłkarz, który sprawiał, że jego koledzy prezentowali się na boisku znakomicie, przeciwnicy wypadali przy nim blado, a gdy włoska piłka dominowała na Starym Kontynencie, powodował, że calcio było najlepszym widowiskiem, jakie kiedykolwiek można było sobie wyobrazić. Jego idolem był „Il Re” – Michel Platini, nic więc dziwnego, że we Florencji nazywali go „Il Principino”.
„Jest prawdziwym mistrzem, piłkarzem o niezwykłej charakterystyce na całym świecie. Jako jedyny, wraz z Zidanem, jest w stanie odmienić oblicze drużyny. W rzeczywistości, chyba nawet bardziej niż Zidane. To uniwersalny, kompletny zawodnik” – Zvonimir Boban.
Od małego tylko Benfica
Rui Manuel César Costa urodził się 29 marca 1972 roku. Zaledwie dwadzieścia pięć miesięcy później „rewolucja goździków” – wojskowy zamach stanu obalił autorytarny reżim Marcela Caetana – następcy Antónia Salazara, który miażdżył Portugalię przez prawie pół wieku.
Dorastał w Damai, popularnej dzielnicy Amadory, leżącej nieopodal Lizbony. Żył skromnie, mieszkał w tym samym domu, w którym jego wujek prowadził warsztat szewski. Nie miał rodzeństwa, gdyż jak sam opowiadał po latach, jego rodziców nie było stać na utrzymanie większej ilości potomstwa.
Wypatrzony przez Eusébio
Zainteresowanie sportem od najmłodszych lat, u dzieciaków takich jak on, nie jest niczym nadzwyczajnym. Podobnie rzecz jasna było i w tym przypadku. Młody Manuel uwielbiał grać w piłkę, a także w hokeja na trawie. Jego lokalna i zarazem pierwsza drużyna – Damaia Ginásio Clube, wiele lat później, gdy Rui Costa był już sławny, zaczęła organizować coroczny turniej na cześć swojego najlepszego piłkarza, który doczekał się aż 25 edycji.
W wieku niespełna 10 lat, 13 marca 1982 roku, stanął przed pierwszym poważnym zadaniem w swoim życiu – wziął udział w obozie treningowym Benfiki, na którym decydowano o przyjęciu do tamtejszej szkółki. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie obecność legendarnego Eusébio, który przyglądał się młodym adeptom piłkarskim, bacznie wyłapując najlepszych. Rui Costa oczywiście nie zawodzi. Warto nadmienić, że Manuel, podobnie jak jego ojciec i wujek, Benfikę nosił w sercu, czego nie zmieniły lata gry w profesjonalnym futbolu.
Prawdziwa obsesja
By być blisko swojego ukochanego klubu, zostaje chłopcem od podawania piłek, a jego hobby staje się zbieranie autografów. „Kiedy ktoś odmawiał mi podpisu, bardzo źle się z tym czułem, dlatego po latach tak chętnie je rozdaje, szczególnie dzieciom. Przecież gramy dla naszych fanów. Bez nich nie mielibyśmy niczego”.
Dla Rui Costy Benfica to obsesja! W wieku szesnastu lat trafił do szpitala z powodu zapalenia wyrostka robaczkowego. Tak się złożyło, że tego samego dnia wieczorem, w półfinale Ligi Mistrzów, Benfica rozgrywała spotkanie ze Steauą Bukareszt. Manuel niewiele myśląc, podmienił wyniki badań z kartą medyczną swojego współlokatora, by znaleźć się w domu przed telewizorem. Tego samego wieczoru na przemian skakał z radości i wymiotował po każdej z bramek swojej ukochanej drużyny.
Wypożyczenie do Fafe i mistrzostwa świata U20
W 1990 roku, po 8 latach gry w młodzieżowych zespołach, Benfica postanawia wypożyczyć Rui Costę do drugoligowego AD Fafe. Początkowo dla młodego zawodnika jest to szok i czarna rozpacz, jednak ostatecznie przyjmuje nowe zadanie od swojego klubu. Pomimo gry w drugiej lidze, będąc 400 kilometrów od Lizbony, było to dla niego pozytywne doświadczenie.
Dzięki grze w Fafe dostaje się do kadry Portugalii na mistrzostwa świata U20 w 1991 roku. Zawody, oprócz samego prestiżu możliwego do zdobycia trofeum, rozgrywane są w Portugalii, a na finałowy obiekt wybrany zostaje stadion Da Luz w Lizbonie. Na oczach 130 tysięcy kibiców Rui Costa, razem z Figo, Peixe i João Pinto stają naprzeciw reprezentacji Brazylii z Roberto Carlosem i Élberem w składzie. Wynik w regulaminowym czasie gry to 0:0. Dogrywka nie przynosi rozstrzygnięcia. Potrzebne są rzuty karne. Do finałowej jedenastki podchodzi Maneul Rui Costa. Strzela… I zdobywa złoty medal.
Pierwsza drużyna
W wieku dziewiętnastu lat, po zwycięstwie w Pucharze Świata U20, wraca do Benfiki. Klub wie już, że dalsze wypożyczenia nie mają sensu. Trafia do pierwszej drużyny prowadzonej przez Svena-Görana Eirkssona. W lidze debiutuje we wrześniu 1991 roku. Swój pierwszy występ w podstawowym składzie natomiast rozgrywa przeciwko Arsenalowi w Pucharze Europy. Benfica wygrywa i po raz pierwszy w historii dokonuje tego na boisku Kanonierów.
W ciągu trzech lat w barwach Benfiki, Rui Costa wygrał mistrzostwo oraz Puchar Portugalii oraz awansował do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów. Latem 1994 roku stał się zawodnikiem, którego chciał prawie każdy klub w Europie.
Transfer do Fiorentiny
Ze względów finansowych Benfica, znajdująca się na skraju bankructwa, desperacko potrzebowała funduszy, aby powstrzymać swój upadek. Zmuszona jest więc oddać swoją największą gwiazdę. Najpoważniejszą ofertę złożyła wówczas Barcelona prowadzona przez Johanna Cruyffa. Wszystko było już gotowe, Portugalczyk miał już nawet za sobą sesję zdjęciową w barwach Dumy Katalonii. Ostatecznie do transferu nie doszło – Benfica w międzyczasie zmieniła prezydenta i cała umowa upadła. Nowy właściciel odrzucił bowiem ustaloną już wcześniej kwotę i zażądał więcej, na co włodarze Barcelony się nie zgodzili.
Zamieszanie to wykorzystała Fiorentina, do której przeniósł się w tym samym oknie transferowym. Viola już na starcie zaoferowała lizbońskim gigantom więcej pieniędzy niż Blaugrana. W stolicy Toskanii powitano go po królewsku, a on sam podpisał kontrakt o równowartości dzisiejszych 6 milionów euro. Lądując we Florencji nie podejrzewał wtedy jeszcze, że po raz drugi zakocha się w klubie tak, jak w drużynie Orłów z Lizbony.
„Fiorentina powinna grać zgodnie z dziełami Michała Anioła czy geniuszem Leonarda da VInci, bo to jest jej dziedzictwo i taki musi być jej styl”. Te słowa zostały napisane przez Cesara Luisa Menottiego i wydają się idealnie napisane dla piłkarza jakim był Rui Costa, który podczas swojej kariery we Florencji stał się spadkobiercą wielkiego Roberto Baggio, jakiego ten klub i miasto potrzebowały.
Rui Costa: Architekt doskonały
Więź Rui Costy z Fiorentiną to było coś więcej, niż tylko etap kariery. Jeździł po całej Florencji z przewodnikiem w ręku, by lepiej poznać miasto. Tym, którzy pytali dlaczego to robi, odpowiadał, że aby w pełni oddać się grze dla fioletowych barw, muszą one przeniknąć do krwi, aby móc poczuć je sercem.
Manuel z miejsca stał się w nowej drużynie architektem idealnym, który wprowadził odpowiedni balans do drużyny i był perfekcyjnym partnerem dla innej gwiazdy Violi – Gabriela Batistuty. To w dużej mierze dzięki Portugalczykowi, popularny Batigol w sezonie 1994/95 został królem strzelców Serie A z 26 trafieniami na koncie. Sam Rui Costa zdobył 9 bramek. Batistuta w osobie Rui Costy miał nie tylko wspaniałego kolegę z zespołu, ale też gwaranta perfekcyjnych asyst, niezależnie od tego, czy miało to być mierzone dośrodkowanie, prostopadła piłka, czy lob nad obrońcami.
Rui Costa zachowywał idealną równowagę na boisku i poza nim. Nie był to typ zawodnika lekkomyślnego, skupionego na blasku fleszy. Geniusz, który trzymał się z dala od ekscesów i nie prezentował postawy wiecznie udręczonego, kapryśnego gwiazdora, nie mogącego utrzymać w ryzach swojego wielkiego talenty i technicznej różnorodności. Był zawodnikiem, który spajał cały zespół. Idealny przywódca dla drużyny ze stolicy Toskanii.
Jego niezwykła nić porozumienia z Batistutą miała imponującą głębie, której Rui Costa nie osiągnął z nikim wcześniej, ani też później, reprezentując barwy Milanu. Podczas swojego pobytu w drużynie Fiołków spotkał wielu trenerów o silnych osobowościach, takich jak Terim, Malesani, czy Trapattoni. Każdy z nich uważał go za centralną postać w swojej drużynie. Claudio Ranieri poszedł nawet o krok dalej, budując relację z Portugalczykiem, jak ojciec z synem.