Oczekiwany i przywitany w Rzymie niczym zbawiciel, Romelu Lukaku ma odmienić ofensywę zespołu Jose Mourinho. Dziennik Il Romanista określił jego przybycie jako „trzeci najbardziej sensacyjny transfer Romy w erze Friedkinów”. Corriere dello Sport ogłasza go zaś dzisiaj „nowym królem”. Czy jednak giallorossi faktycznie robią dobry interes?
Choć ostatnimi tygodniami Romelu Lukaku budzi w kibicach skrajne emocje, trudno się dziwić optymizmowi wśród sporej liczby fanów Romy, upatrujących w nim panaceum na problemy rzymian w ataku. W obliczu długiej absencji Tammy’ego Abrahama, niepewnej formy Andrei Belottiego i wypadającego co chwilę zgry Paulo Dybali giallorossi potrzebują wzmocnienia na tu i teraz. Po nieudanych próbach sprowadzenia do stolicy Włoch między innymi Alvaro Moraty czy Duvana Zapaty, padło na Belga. Tego, który jeszcze niedawno przestał odbierać telefony od działaczy Interu, a nawet byłych kolegów z drużyny, bo postanowił zaangażować się w negocjacje z Juventusem.
Umiejętności Lukaku odmówić nie można, choć na pierwszy rzut oka to zdanie może brzmieć nieco na wyrost. Pisząc o duecie z Paulo Dybalą, włoscy dziennikarze zdążyli już porównać go do Walijczyka Johna Charlesa, który tworzył niezapomnianą parę napastników z Omarem Sivorim w Juventusie. Nie przeszkadzało im nawet to, że tym razem mowa przecież o Romie i jeśli już porównywać, wypadałoby poszukać odniesień do środowiska giallorossich.
Kwestia kasy
Co bardziej pozytywnie nastawieni do angażu Belga tifosi Romy porównują ten transfer do sprowadzenia przed laty do Rzymu Gabriela Omara Batistuty. Rzecz w tym, że o ile legendarny „Re Leone” (Król Lew) był jednym ze współtwórców trzeciego scudetto Romy, prawdą też jest, że jego zakontraktowanie wpędziło Romę w niemałe problemy finansowe. Naturalnie, wszystko ma swoją cenę i zdobycie mistrzostwa (lub miejsca w ligowej czołówce) często uzasadnia poniesione koszty, warto w związku z tym zastanowić się, czy Romelu Lukaku może okazać choć po części podobnie dobrą inwestycją Dana Friedkina?
Truizmem byłoby stwierdzenie, że wszystko zależeć będzie od indywidualnych wyników zawodnika i tego, w jaki sposób przyczyni się (lub nie) do sportowych sukcesów Romy w tym sezonie. Belgijski gigant udowodnił już, że potrafi być niezastąpionym elementem drużynowej układanki i nie bez kozery zapracował na przydomek „Big Rom”, nawiązujący nie tylko do jego masywnej postury, ale i umiejętności na boisku. Jednocześnie zdołał stać się naocznym przykładem tego, jak można zawieść nadzieję tysięcy, jak zmarnować najprostszą sytuację strzelecką, jak popaść w piłkarski kryzys i wreszcie jak stracić szacunek tych, którzy stali za nim murem. Nie zajmując się więc przesadnie przeszłością ani nadziejami i interesami samego piłkarza, przyjrzyjmy się temu, co może skłaniać do refleksji nad tym transferem.
Angaż Romelu Lukaku będzie kosztował Romę łącznie około 15-20 milionów euro. Dla porównania, za Batistutę, do którego jest dziś przez niektórych porównywany (choć osobiście nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ociera się to o pewną piłkarską profanację), zapłacono w 2000 roku 70 miliardów lirów, co w przeliczeniu stanowiło równowartość 36 milionów euro, a gdyby wziąć pod uwagę rewaloryzację pieniądza w ciągu minionych lat, dziś mówilibyśmy o kwocie około 53 milionów. Dorzućmy do tego, rzecz jasna, 15 miliardów lirów rocznej pensji Argentyńczyka. Przy tych sumach, pieniądze, inwestowane w tym roku w Lukaku mogą wydawać się dużo bardziej rozsądne. Nadal jednak istotnie obciążą budżet Romy, która w ostatnim raporcie finansowym zanotowała stratę w wysokości niemal 220 milionów euro. Należy przy tym pamiętać, iż do 2025 roku rzymski klub, podobnie jak inne europejskie kluby, może wydać maksimum 70% swoich obrotów na koszty, związane z drużyną (czyli m.in. na wynagrodzenia i prowizje).
(Za) Duży Rom
Tym, co może zastanawiać, jest oczywiście aktualna forma fizyczna piłkarza. Słychać głosy, że przytył ostatnio co najmniej 5 kilogramów. Nawet jeśli to podkoloryzowane informacje, z pewnością będzie potrzebował czasu, by wrócić do optymalnej formy, na co w Rzymie każdy sympatyzujący z Romą liczy. Belg ominął zgrupowanie przedsezonowe, trenując indywidualnie, co dla piłkarza zawsze jest pewnym ryzykiem. Kiedy wróci do pracy na pełnych obrotach, będzie też bardziej narażony na kontuzje. Wystarczy przypomnieć sobie początek zeszłego sezonu w Interze w jego wykonaniu: Big Rom nie miał najszczęśliwszego startu, męczony między innymi urazami zginaczy. Rozkręcił się dopiero w drugiej połowie sezonu, pomagając Interowi zwłaszcza w Lidze Mistrzów.
Do tego dochodzi kwestia wydolności organizmu piłkarza. Sztab techniczny i medyczny będzie miał za zadanie postawić go na nogi jak najprędzej, co może być nie lada wyzwaniem. Wszystko po to, by mając do dyspozycji jeden sezon, dać Romie tego, czego potrzebuje i w jakim celu go do siebie sprowadza.
Na pohybel sceptykom?
Wszystko to sprawia, że choć jestem bardzo ciekawy tego, jakie wrażenie Romelu Lukaku będzie robił w żółto-czerwonym trykocie, u boku Paulo Dybali, przed Lorenzo Pellegrinim, wychodząc do wrzutek Nicoli Zalewskiego, nie mogę zignorować pewnego poziomu sceptycyzmu wobec tego transferu. Jestem w stanie zrozumieć entuzjazm kibiców Romy i nie dziwię się, że w mieście już powstały pierwsze murale z Big Romem w roli głównej. A do tego wszystkiego owa dobrze znana nam już pompa: pilotowany przez samego Dana Friedkina samolot ląduje w Ciampino, a po chwili szef giallorossich wychodzi na płytę lotniska niczym bohater, który wziął sprawy we własne ręce i na dwie doby przed końcem mercato dopiął temat. Na Lukaku czeka pięć tysięcy kibiców (choć Corriere jako jedyne doliczyło się siedmiu tysięcy) z flagami, szalikami, świecami dymnymi i transparentami. On sam znowu może poczuć się kochany, nawet jeśli na razie na kredyt.
Otwieram wczorajsze wydanie rzymskiego Corriere dello Sport (29 sierpnia) i wertując je, znajduję wyłącznie laurki, wystawione Belgowi. Naturalnie, Big Rom krzyczy do mnie już z okładki. Na drugiej rozkładówce zestawiany jest z piłkarzami pokroju Pierino Pratiego (5 sezonów w Romie od 1973 roku, 41 goli), Roberto Pruzzo (10 sezonów w Romie od 1978 roku, 138 goli), Rudiego Voellera (5 sezonów w Romie od 1987 roku, 68 goli), Abela Balbo (7 sezonów w Romie pomiędzy 1993 a 2002 rokiem 87 goli), Gabriela Batistuty (2,5 sezonu w Romie od 2000 roku, 33 gole), Vincenzo Montelli (8,5 sezonu w Romie od 1999 do 2009 roku, 101 goli) czy Edina Dżeko (6 sezonów w Romie od 2015 do 2021 roku, 119 goli). Obok wielkich nazwisk w oczy rzuca się hasło: E ora ecco Big Rom! A teraz oto i Big Rom! „Lukaku jest gotów, by założyć siódmą koszulkę w swojej nieprawdopodobnej karierze, okraszonej 280 golami, strzelonymi w klubowych barwach oraz 75 trafieniami w kadrze narodowej”. Rozpracowano nawet, jak strzelał na Półwyspie Apenińskim do tej pory. 52 razy lewą nogą, 16 prawą, dziewięć głową. 54 razy zza pola karnego, 5 spoza i 19 razy z rzutu karnego. Łącznie 78 bramek.
W Rzymie w niego wierzą. W Mediolanie się śmieją. W Turynie odetchnęli z ulgą. A ja? A ja, póki co, niczym w „Kilerze” Elektrycznych Gitar: poczekam, popatrzę, zrozumiem więcej. Póki co, zostanę w swojej czapce sceptyka.