Gdybym miał zapytać kibiców Milanu, czy niedzielne derby były w wykonaniu ich ulubieńców lepsze niż te rozegrane przed dwoma tygodniami w Rijadzie, pewnie znaczna część fanów aktualnych mistrzów Włoch odpowiedziałaby przecząco. Wprawdzie ekipa Piolego straciła nie trzy, a tylko jedną bramkę, ale przez większą część meczu wyglądała na totalnie bezradną i nie oddała choć jednego celnego uderzenia, które mogłoby realnie zagrozić bramce Andrè Onany.
Wstyd, złość, zażenowanie? Co muszą czuć kibice, kiedy oglądają taką pierwszą połowę, w której ich ulubiony zespół, w meczu derbowym, wygląda niczym jakiś beniaminek ligi, proszący o jak najniższy wymiar kary. 26 procent posiadania piłki, żadnej próby strzału i problem choćby z jedną składną akcją na połowie rywala – to mówi samo za siebie i dobitnie ilustruje kryzys, w jakim znalazła się ekipa rossonerich.
Jeśli trener na tak istotny mecz odchodzi od swojego tradycyjnego ustawienia, które było dla niego niemal święte, można przypuszczać, że albo ma jakiś cudowny plan albo robi to w przypływie pewnej bezradności. W starciu z Interem wyczuwałem to drugie. Miałem wrażenie, że Pioli pozmieniał dla samej zasady, żeby coś zmienić, żeby nie było głosów, że nie próbuje, ale gdzieś w tym wszystkim się zagubił. Posadzenie na ławce jedynego nieprzewidywalnego i szybkiego (zespół grał na kontrę) gracza jakim jest Leāo, granie na wahadle Calabrią kosztem Alexisa czy postawienie Juniora Messiasa w środku pola: to były decyzje, które już przed pierwszym gwizdkiem budziły sporo wątpliwości.
Nie zamierzam jednak wieszać psów na Piolim, bo ja temu facetowi po prostu współczuję. Myślałem, że to tylko przypadłość prezesów polskich klubów, że jak nie idzie, to od razu zwalniają trenera, bo przecież to na pewno jego wina, że jest źle. Okazuje się, że podobnie myśli całkiem spora część kibiców Milanu. Jeden fatalny miesiąc wystarcza im, żeby wzbudzić w nich chęć pozbycia się człowieka, który rozwinął wielu piłkarzy, zrobił multum dobrego dla klubu, a co najważniejsze, wygrał przed chwilą scudetto. I to z kim? Z drużyną, która nie miała nawet najsilniejszej kadry w stawce. No ludzie, serio?
Jak wspomniałem wyżej, nie twierdzę, że Pioli nie popełnia błędów, ale z ludzkiej przyzwoitości i poszanowania – ciągle świeżych osiągnięć – należy mu się zdecydowanie większy szacunek. A ja teraz czytam, że Pioli jest zły i trzeba go wywalić, bo nie daje wielu szans „tym piłkarzom, którzy nie zdobyli scudetto”. No śmiech na sali. A którzy to fenomenalni gracze duszą się na ławce? Którzy to wybitni zawodnicy przyszli do zespołu rossonerich, że trener popełnia „zbrodnię”, nie stawiając na nich?
Czy naprawdę (niektórzy) kibice Milanu są tak naiwni i uważają, że ludzie pokroju Pobegi, Origiego czy młodzieniaszki typu Thiaw, Vranckx, Adli odmienią oblicze tego zespołu? A może De Ketelaere, który kiedy przebywa na boisku przypomina ciało obce? Oczywiście – możliwe, że jeden czy drugi zawodnik wniósłby coś pozytywnego do gry, ale to nie jest powód, żeby linczować Piolego, bo nie tu leży przyczyna słabej postawy mediolańskiej ekipy.
Pamiętajmy, że Milan w dużej mierze zbudował swój sukces na zaufaniu. Zaufano Piolemu, (choć na horyzoncie był Rangnick), zaufano też piłkarzom, którzy byli niechciani w innych klubach. Postawiono na wielu młodych zawodników i cierpliwie czekano aż ich talent wypali. Ta strategia, z punktu widzenia sportowego, była ryzykowna, ale zdała egzamin. Udało się wywalczyć scudetto, a wzrost wartości graczy, znajdujących się w kadrze, względem ceny ich zakupu, Milan notuje obecnie największy w Italii, bo wynosi on aż 272 miliony euro (wg Transfermarkt).
Za te wszystkie ruchy Maldiniemu i spółce należą się wielkie brawa, ale – i tu przechodzimy do sedna problemu – niektórym ludziom się wydaje, że tak można cały czas i że na takich „złotych strzałach” da się stworzyć długotrwały projekt i mieć zespół o aspiracjach europejskich. No nie. To jest prawie niemożliwe i niekiedy po prostu trzeba zainwestować w jakość „na już”.
Często jest tak, że mamy nie do końca oczywistego kandydata do tytułu, który jest jednak tak skoncentrowany na osiągnięciu swojego celu i pała taką energią, że ostatecznie ten cel osiąga. Natomiast już w kolejnym sezonie, jeśli nie ma nowych bodźców, to forma tej samej drużyny i tych samych piłkarzy, którzy przed chwilą dawali z siebie 200 procent, zdecydowanie spada. A co może stanowić owe bodźce? Ano chociażby transfery. Nowe twarze, które wymuszają rywalizację i podnoszą poziom zespołu.
Nawet największe kluby, które wygrywają wszystko i posiadają taką jakość, że teoretycznie nie muszą się wzmacniać, powinny (i przeważnie to robią) systematycznie poszerzać skład o nowych graczy, którzy mogliby odgrywać ważną rolę i dawać impuls, a co dopiero Milan, gdzie kilka pozycji wręcz „błagało” o wzmocnienie nie na dziś, lecz na wczoraj.
Prawda jest taka, że Milan spieprzył letnie okienko. Spieprzył je koncertowo. Trzeba było wówczas postawić na sprawdzone nazwiska, na graczy o uznanej w Europie marce i ściągnąć przynajmniej takiego Ziyecha i Dybalę, plus może kogoś jeszcze (gdyby Marokańczyka udało się wypożyczyć), a nie wywalić ponad 40 milionów na De Ketelaere i Thiawa, bo na tamten moment nie były to transfery pierwszej potrzeby. A już absurdem, przy tak ograniczonym budżecie, było danie czterech milionów pensji Divockowi Origiemu. Zresztą, pisałem już o tym latem.
Zimą natomiast nie zrobiono nic, aby tę sytuację poprawić, bo w kasie było pusto. Choć i tak – wiedząc, na przykład,. jaki jest problem z bramkarzem – można było się zwrócić do PSG i wypożyczyć na pół roku Keylora Navasa, który ostatecznie trafił do Anglii i już zdążył zagrać świetny mecz w barwach Nottingham. Ale w Milanie pewnie nawet o tym nie pomyślano, bo lepiej targować się z Romą o nierealny (przynajmniej w tym okienku) cel, jakim był Zaniolo. Zresztą, stwierdzono pewnie, że po co płacić pensję kolejnemu bramkarzowi, skoro Tatarusanu sobie poradzi. No to widzimy, jak sobie radzi.
„Po co płacić więcej?” – właśnie to pytanie jest moim zdaniem zmorą włoskiej piłki. Często jest tak, że prezesom brakuje odwagi, by podjąć odpowiednie ryzyko i zainwestować nieco większe pieniądze, zaoferować choćby te dwa miliony więcej na kontrakcie najlepszym graczom albo potencjalnym nabytkom (ale nie gościom typu Origi), a to kończy się dla klubu źle pod każdym względem. Drużyna traci bowiem ważnego zawodnika, notuje gorsze rezultaty, a słabszy sezon oznacza często brak istotnych wpływów z tytułu wyników sportowych. I wtedy te kilka milionów zaoszczędzonych na kontrakcie piłkarza jest niczym w porównaniu do utraconych przychodów z UEFA czy tych od sponsorów, także potencjalnych, dla których istotna jest ekspozycja drużyny w Europie.
Dlatego – wracając do Milanu – mam nadzieję, że rossoneri utrzymają w drużynie Rafaela Leāo oraz nie powtórzą błędów z letniego okienka, kiedy to oglądaliśmy nagłówki w stylu: „Pensja (tu wstaw dowolnego gracza o znanym nazwisku) problemem dla Milanu”, bo sprowadzając samych młodzieńców z niskimi kontraktami nic długotrwałego się nie zbuduje, a szkoda też zaprzepaścić to, co już zrobiono. A Pioli? Piolego zostawcie w spokoju.