Jest 2 lipca 2021 roku. Reprezentacja Italii walczy o półfinał mistrzostw Europy w starciu z Belgią. Mecz, w którym na boisku trzeba wiele wycierpieć, żeby dowieźć prowadzenie 2:1 do końca. Włosi są jednak na to gotowi. Zjednoczeni, skorzy do poświęceń i tak intensywnego biegania w każdej minucie, jakby miała być ona tą decydującą. Na kwadrans przed końcem spotkania, lewą stroną, w swoim charakterystycznym stylu urywa się Leonardo Spinazzola. Po chwili bieg przeradza się w kuśtykanie, a sam zawodnik sygnalizuje zmianę. Nikt wówczas nie przypuszcza, że sprint, który przed chwilą wykonał, będzie jego ostatnim nie tylko w turnieju, ale także na wiele kolejnych miesięcy.
311 dni – tak długo piłkarze zwykle nie pauzują nawet po zerwaniu więzadeł krzyżowych, a właśnie tyle trwał rozbrat z piłką Spinazzoli. Wrócić do formy po poważnej kontuzji to zadanie trudne. Czasem nawet niemożliwe. Wiele osób zastanawiało się, czy gracz Romy dalej ma „to coś”, czy stać go będzie na te spektakularne rajdy, w których biegał tak szybko i z taką lekkością, jakby unosił się nad murawą.
Poprzednie miesiące pokazywały, że powrót do wysokiej dyspozycji nie będzie prosty. Wprawdzie Spina miał momenty (np. asysta do Dybali w meczu z Interem), w których potrafił szarpnąć, ale gołym okiem było widać, że to nie jest jeszcze ten sam zawodnik, co przed urazem.
Ostatni tydzień przyniósł jednak przełamanie. Włoch zagrał dwa znakomite mecze, w których zanotował trzy asysty. Wszystkie były wyrazem jego błyskotliwości i znaczyły przy tych akcjach więcej niż samo trafienie. Najpierw cudowne zagranie piętą do Solbakkena w meczu z Hellasem, a w czwartek kilkudziesięciometrowe spektakularne rajdy, zwieńczone podaniem w pole karne.
Tak, to był „dawny” Spinazzola. Odważny, przebojowy i nie do zatrzymania.
Muszę przyznać, że niezwykle cieszą mnie te występy, bowiem Spina to jeden z moich ulubionych włoskich piłkarzy. Zachwycałem się nim na długo przed pamiętnym Euro. Ciąg na bramkę pokazywał już w czasach Atalanty i Juve (słynny mecz z Atletico). Byłem przekonany, że na europejskim czempionacie da się poznać kibicom w całej Europie, bo zawodnik tej klasy po prostu na to zasługiwał. Choć dla wielu mógł być anonimowym średniakiem z włoskiej ligi, to umiejętności miał topowe. Na szczęście zdążył je zaprezentować. A przecież z jego zdrowiem takie oczywiste wcale to nie było.
Renesans formy Spinazzoli to naturalnie świetna informacja dla Romy. Giallorossi cierpią nieco na brak graczy o dużej dynamice, którzy po odzyskaniu futbolówki w nisko ustawionej obronie (tak często broni drużyna Mourinho) mogliby pociągnąć z nią te 30, czasem 40 metrów do przodu. Tego nie mają Dybala czy Pellegrini. Ma za to Spinazzola.
W związku z dobrą dyspozycją włoskiego gracza ucierpieć może, oczywiście, pozycja Nicoli Zalewskiego. Na szczęście Polak jest w stanie zagrać również na drugiej stronie, w roli prawego wahadłowego. I na taki scenariusz trzeba mieć nadzieję, bo na wygranie rywalizacji z tak dysponowanym Spinazzolą Zalewski nie ma po prostu szans.