„Było ich trzech, każdy z nich inna krew, ale jeden przyświecał im cel…” – podbić Mediolan oraz Italię. Parafrazując chyba wszystkim znane słowa piosenki „Autobiografia” zespołu Perfect, fragment ten można śmiało zadedykować pewnej trójce Niemców, którzy pod koniec lat 80-tych opuścili rodzinne strony, by zakosztować włoskiego słońca i zawojować Serie A. O kim mowa?
Oczywiście o kultowym trio z Interu Mediolan, w poczet którego wchodzili: Lothar Matthäus, Andreas Brehme oraz Jürgen Klinsmann. Zanim jednak prześledzimy losy trójki Niemców na Półwyspie Apenińskim, należy zarysować nieco tło historyczne. Wszyscy miłośnicy włoskiego calcio oczywiście o tym wiedzą, ale jeśli – Drogi Czytelniku – dopiero zaczynasz swoją przygodę z Serie A, musisz wiedzieć jedno: jeśli na przełomie lat 80-tych i 90-tych chciałeś być kimś i grać w poważną piłkę, nie było zmiłuj – musiałeś jechać do Włoch.
Złote lata włoskiego Calcio
To właśnie tutaj zjechały największe gwiazdy światowego futbolu, na czele z – oczywiście moim zdaniem – najwybitniejszym piłkarzem wszech czasów, Diego Armando Maradoną*. „Boski Diego” wybrał pełen sprzeczności i wszechobecnej Camorry Neapol (jakże to jednak pasowało do jego buntowniczej natury!), inni podążyli w zupełnie innych kierunkach. Genialny brazylijski playmaker Zico przeszedł do Udinese, a trzon Juventusu stanowili doskonale Wam znani – Zbigniew Boniek oraz jego przyjaciel z boiska i poza nim, nieco dzisiaj zdyskredytowany Michel Platini.
W latach 90-tych kontynuowano ten trend, wymieniając chociażby pierwszych z brzegu Ronaldo, Zinedine’a Zidane’a czy George’a Weah. Jak było dalej, doskonale wiemy. Zmierzch wielkiej Serie A nastąpił wraz z finansowym oraz sportowym rozkwitem Premier League, a także dzięki galaktycznemu projektowi w Realu Madryt. Nagle okazało się, iż jeśli chcesz grać z najlepszymi (lub zarabiać najwięcej), to musisz wyjechać do Anglii lub Hiszpanii. Włoskie słońce okazało się być niewystarczające, a pieniądze świeciły jaśniej gdzie indziej, przeważnie rekompensując deszczową, angielską pogodę.
Zanim jednak się to stało, Serie A szczyciła się mianem numeru jeden na świecie, a zbiegło się to zwłaszcza z pewną modą, która zapanowała pod koniec lat 80-tych. O czym mowa?
Wspomniany koniec lat 80-tych przyniósł modę na – mówiąc oczywiście żartobliwie – „tercety egzotyczne”, zwłaszcza w Mediolanie. No bo, po co mieć jedną gwiazdę z zagranicy, skoro można mieć trzy (taki był limit obcokrajowców)? A jeśli będą jeszcze dodatkowo jednej narodowości, to w ogóle pełen sukces, gwarantowane zgranie na murawie i powiew klasy oraz świeżości. Zbyt piękne i proste, by było prawdziwe? Oczywiście, ale wiecie co? W Mediolanie postawili na ten model i mieli jednak rację!
Napędzany pieniędzmi Silvio Berlusconiego oraz taktycznym geniuszem Arrigo Sacchiego AC Milan postawił na kierunek holenderski, zatrudniając Marco van Bastena, Ruuda Gullita oraz Franka Rijkaarda. Z kolei u rywali zza miedzy, czyli w Interze, postawiono na trop niemiecki, kupując wspomnianych na początku tekstu Lothara Matthäusa, Andreasa Brehme oraz Jürgena Klinsmanna.
I to właśnie o tych legendarnych mediolańskich tercetach będzie traktowała ta duologia, a w pierwszej części skupimy się na przybyszach z Niemiec, którzy zamienili wurst oraz zimnego lagera na Gorgonzolę oraz lampkę Barolo.
Zaczęło się od… Szymaniaka
Niemieckie ślady w Interze nie zaczęły się jednak od Matthäusa i spółki, ale ponad 20 lat wcześniej, w roku 1963. To wtedy Inter pozyskał pewnego defensywnego pomocnika o swojsko brzmiącym nazwisku – Horst Szymaniak. Zawodnik z Niemiec Zachodnich był jednym z wielu, którzy mieli polskie korzenie. Spójrzmy zresztą na nazwiska innych zawodników niemieckich z tamtych czasów, które brzmią podejrzanie polsko: Harald Konopka, Heinrich Kwiatkowski, Guenter Sawitzki, Jüergen Grabowski, Hans Nowak czy Willi Koslowski.
Sam Szymaniak urodził się już na terenie Niemiec, dlatego nie miał wielkich związków z Polską, poza tym czasy dzieciństwa nie były wcale łatwe – zawodnik przyszedł na świat w Oer-Erkenschwick w Nadrenii Północnej – Westfalii w roku 1934, II Wojna Światowa była tuż tuż.
Wracając jednak do meritum – niemiecki pomocnik wielkiej kariery w Interze nie zrobił, a jego licznik zakończył się na zaledwie sześciu występach w drużynie wielkiego Maga, Helenio Herrery.
Chociaż Szymaniak przetarł szlaki, to na następnego Niemca w barwach Interu trzeba było czekać blisko 20 lat. Następcą Szymaniaka został reprezentant RFN, Hansi Müller. Grał on w Interze w latach 1982-84. Jakkolwiek Müller był znanym w Europie graczem, to dopiero ten, który przyszedł po nim, był na ustach wszystkich. O kim mowa? Oczywiście o legendzie Bayernu, Karl-Heinzu Rummenigge.
Popularny „Kalle” przychodził do Interu jako zawodnik kompletny. Miał na koncie 162 ligowe gole dla Bayernu, dwa Puchary Europy z klubem z Bawarii, dodatkowo wraz z kadrą RFN był Mistrzem Europy z roku 1980 oraz wicemistrzem świata z 1982 (a później, już w barwach Interu, dołożył drugie wicemistrzostwo świata w 1986). Dodatkowo Rummenigge był dwukrotnym laureatem Złotej Piłki, którą otrzymał w roku 1980 oraz 1981.
Dlaczego zdecydował się dołączyć do Interu? W 2015 roku „Kalle” udzielił wywiadu, porównując siebie do Xherdana Shakiriego, który poszedł tą samą ścieżką, co on sam:
„To bardzo proste: chłopak (Shakiri) chciał dołączyć wyłącznie do Interu, tak samo jak ja. Koniec historii. Ja także odmówiłem połowie kontynentu, by móc zagrać w Interze. Inter to po prostu Inter”
Kariera Rummenigge potrwała w Interze trzy lata, ale były to trzy sezony naznaczone kontuzjami. Napastnik co prawda strzelił 24 gole w 64 ligowych meczach, ale z Interem nie zdobył żadnego trofeum i w 1987 roku odszedł do szwajcarskiego Servette. Co ciekawe jednak, do dzisiaj fani Interu wspominają czule swojego idola „Kalle”, a kibice z Niemiec dzięki niemu (a wcześniej Mullerowi) zaczęli traktować Inter jako „swój” klub. Ziarno niemiecko-mediolańskiego porozumienia zostało zasiane i rozkwitało, a to co stało się później, na zawsze zmieniło historię Interu Mediolan.