Andrea Agnelli

Grazie, Andrea!

Mówiło się o tym już od jakiegoś czasu, zwłaszcza w kontekście rosnącego niezadowolenia kibiców Juventusu, ale takiego finału chyba nikt się nie spodziewał. Andrea Agnelli, Pavel Nedved, Maurizio Arrivabene i reszta zarządu turyńskiego klubu podali się do dymisji. Grom z jasnego nieba uderzył 28 listopada późnym wieczorem.

Decyzję tę poprzedziło spotkanie byłego już prezydenta Juventusu z Johnem Elkannem. Rezygnacja Agnellego oraz jego najbliższych współpracowników miała być najmniejszym złem, a może najwłaściwszym krokiem, zwłaszcza w obliczu presji państwowych organów – komisji kontrolującej włoską giełdę oraz turyńskiej prokuratury – które wzięły klub na celownik w związku z wykrytymi nieprawidłowościami w prowadzonej przez niego księgowości.

Odejście Andrei Agnellego kończy pewną erę Juventusu, po niemal stuletnim panowaniu rodziny w strukturach klubu. Nadszedł czas rozliczeń i podsumowań.

Niechęć do Andrei Agnellego i jego strategicznych wyborów narastała w kibicach Juventusu już od jakiegoś czasu. Trudno się dziwić – pod koniec kadencji Agnelli najwyraźniej zapomniał, czym jest klub piłkarski i za mocno zagłębił się w biznesowych meandrach, podejmując po drodze szereg nie do końca trafionych decyzji. Nie można jednak przejść obojętnie obok tego co zrobił dobrego dla klubu, gdy przez minione lata stał za jego sterami.

Jestem z tych, dla których jedną z miar sukcesu klubu jest pogarda i niechęć kibiców innych drużyn, którzy tylko czekają na potknięcie swojego rywala, by móc naśmiewać się z niego w social mediach. Juventus pod tym względem wypadał we Włoszech różnie, jednak owa niechęć i strach zaczęły narastać w szybkim tempie, odkąd rządy w Starej Damie objął Andrea Agnelli, a klub znowu odnosił sukcesy..

Czytając jedną z książek Remigiusza Mroza, natknąłem się na sentencję, która mocno utkwiła mi w pamięci i pasuje do tej sytuacji. „Kiedy życie rzuca Ci kłody pod nogi, zacznij budować z nich schody. Zajdziesz wysoko”. Moim zdaniem, podobne motto przyświecało byłemu prezydentowi Juventusu, przynajmniej w najlepszych latach kadencji.

Nuova Casa Bianconera

Wszystko zaczęło się od inauguracji Juventus Stadium. Był to ogromny krok do przodu. Bianconeri, jako pierwsza drużyna we Włoszech, stali się posiadaczami własnego stadionu, który stanął na miejscu Stadio Delle Alpi – starego, niefunkcjonalnego molocha z lat 90. W porównaniu do poprzedniego obiektu, zmniejszono liczbę miejsc na trybunach, by te nie świeciły pustkami, jednak dużym atutem było zbliżenie płyty boiska w stronę kibiców, by ci mogli jeszcze lepiej przeżywać mecze.

Allianz Stadium, bo tak oficjalnie nazywa się dziś ten turyński stadion, pozostaje najnowocześniejszym obiektem piłkarskim we Włoszech. Dopiero długo po inauguracji z 8 września 2011 roku inne włoskie kluby zaczęły myśleć o przebudowie obecnych (Dacia Arena w Udine, Gewiss Stadium w Bergamo) lub konstrukcji nowych stadionów (Nowe San Siro). To, w perspektywie ewentualnej organizacji Euro 2032, o które Włosi walczą, wygląda słabo.

Stadion to jednak nie wszystko. Andrea Agnelli zadbał o to, by jego drużyna posiadała własny, nowoczesny kompleks treningowy wraz z hotelem, SPA oraz sklepami w sąsiedztwie, mieszczący się w części Turynu, noszącej nazwę Continassa. W planach pozostawał także kolejny, mniejszy obiekt sportowy, na którym swoje spotkania miała rozgrywać drużyna Primavery oraz J-Women.

Siła marki

Zamysłem Andrei Agnellego było wyprowadzenie Juventusu na szczyt Europy. Tego założenia nigdy nie spełnił, chociaż klub za jego kadencji był tego bliski, dwukrotnie awansując do finału Ligi Mistrzów. Jednak ów sukces, nawet jeśli połowiczny, nie byłby możliwy bez zastrzyku gotówki. Ten zaś miał nastąpić dzięki zwiększeniu rozpoznawalności marki na zagranicznych rynkach.

W taki sposób narodziła się wizja zmiany tradycyjnego herbu klubu na logo. Powiedzieć, że zmiana wzbudziła kontrowersje, to nic nie powiedzieć. Kibice grzmieli ze złości, pukali się w czoło, zarzucając zerwanie z tradycją, tifosi innych klubów wyśmiewali, tworząc obraźliwe grafiki, a Internet fala krytyki zalała. I o to chodziło. O Juve miało być głośno. Agnelli nie przejmował się negatywnymi komentarzami, spokojnie tłumacząc: „Żeby się rozwijać, musimy wygrywać na boisku, ale i poza nim wyznaczać i osiągać nowe cele. Spędziliśmy cały rok na analizie tego, czego pragną nowe rynki”.

Uproszczenie i zmiana herbu na logo, mimo zerwania z tradycją pozwala na zwiększenie skali rozpoznawalności, umieszczania symbolu na wielu produktach promujących markę Juventusu, nie tylko w Europie ale również na rynkach azjatyckim i amerykańskim. Mówiąc w wielkim uproszczeniu, obecne logo Juve jest w stanie narysować każdy, nawet najmniejszy fan bianconerich, używając przy tym jedynie długopisu. Spece od marketingu Starej Damy korzystają na tym na potęgę, wprowadzając do sprzedaży coraz nowsze gadżety dopasowane nie tylko do dorosłych ale również dzieci. Generowane są przy tym duże zyski, a przecież o to przede wszystkim chodziło: w końcu, pieniądze, potrzebne na wysokie kontrakty zawodników same się nie zarobią. Z ekonomicznego punktu widzenia – zmiana na wielki plus.

Strony: 1 2 3

Udostępnij ten tekst:

Powiadom
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze