„Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie. Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. Dostojewski jest nieśmiertelny!”
Cytat ten pochodzi oczywiście z „Mistrza i Małgorzaty”, wybitnej powieści, autorstwa Michaiła Bułhakowa. Czemu przytaczam akurat ten fragment? Ponieważ tekst będzie o Gianluigim Buffonie, który jest jak Dostojewski – nieśmiertelny, nigdy nie opuszczający swojej bramkarskiej świątyni, od dekad stojący na straży Juventusu, Parmy czy kiedyś Reprezentacji Włoch.
Od wielu lat trwa debata o to, kto jest futbolowym G.O.A.T-em (skrót od angielskiego „Greatest Of All Time”, najlepszy wszech czasów) – czy to nadal Pele lub Maradona, a może już Messi lub Ronaldo? Jeśli chodzi o bramkarzy, to tutaj także mamy różnego rodzaju debaty – czy laur ten należy się Jaszynowi, a może Zoffowi, Planiczce, Zamorze, Maierowi, Neuerowi, Schmeichelowi, Cassillasowi a może jeszcze komuś innemu?
W gronie tym bez wątpienia znajduje się też Gianluigi Buffon. Bramkarz, który przeszedł do historii nie tylko ze względu na swoją sportową długowieczność, ale przede wszystkim boiskowe wyczyny, które mamy zaszczyt obserwować od prawie 30 lat. Jest jak Dostojewski – nieśmiertelny, wiecznie grający. I to wciąż grający na wysokim poziomie i to pomimo 45 lat na karku.
Podstawa to… podstawy
Coraz częściej natykam się na wywiady, kiedy doświadczeni sportowcy (nie tylko piłkarze) mówią o tym, jak skupiają się przede wszystkim na żmudnym i systematycznym powtarzaniu… absolutnych podstaw swojego rzemiosła. Czemu powtarzanie podstaw jest aż tak ważne? Pokazuje to doskonale właśnie przykład Buffona.
Kiedy Gigi zaczynał swoją bogatą karierę w Parmie, był całkowicie innym bramkarzem. Wiadomo, młodość ma swoje zalety. Wtedy Buffon bazował na sile, agresji, eksplozywności, nie bał się wyjść za pole karne, by skasować akcję, wybijając piłkę pędzącym na niego przeciwnikom.
Wraz z wiekiem jego styl gry ewoluował, co jest oczywiście naturalną koleją rzeczy – kiedy ciało słabnie, trzeba zacząć bazować na doświadczeniu i umiejętnościach. Sam Buffon widział to tak:
„Może do 28., 29. czy 30. roku życia chodzi tutaj o twoje atletyczne możliwości, o zwinność, ale później dochodzi do zmian i tutaj do głosu zaczyna dochodzić twoje doświadczenie… Dobry bramkarz stale podnosi swój poziom, uczy się całe życie”
Gigi zrobił z tego swoje piłkarskie credo, skupiając się przede wszystkim na podstawach bramkarskiego rzemiosła – ustawianiu się, pracy nóg i rąk. Jak zauważył sam Buffon w wywiadzie dla The Athletic, większość kibiców myśli, iż „bramkarze są reaktywni”, jedynie reagując na ruchy przeciwnika oraz wydarzenia boiskowe. Tymczasem Buffon jest wielkim fanem modelu przeciwnego – „bramkarza proaktywnego”. Na czym to polega?
Według Włocha, podstawy bramkarskie to „zapomniana sztuka”, a to przecież esencja tej sztuki. Zamiast panicznie reagować na boisku, lepiej wyprzedzać ruchy przeciwnika, dobrze się ustawiając, m. in. poprzez odpowiednią pracę nóg i małe, szybkie kroki. Po co rozwiązywać duże problemy, skoro można się nimi zająć, zanim jeszcze urosną?
Mądry i doświadczony bramkarz często wie, jak reagować, gdy problemy są dopiero w zarodku, a świetną pracę nóg Buffon zawdzięcza m.in. tenisowi, który uprawiał w młodości. Jego tenisowym idolami byli Lendl i Edberg, na ich ruchach się wzorował.
Buffon wierzy w podstawy gry i nie wypada się z nim kłócić, skoro wygrał prawie wszystko i wciąż jest aktywnym zawodnikiem. I to pomimo faktu, iż swój profesjonalny debiut zaliczył… 28 lat temu.
Pocztówka z przeszłości
Jakiej rady udzieliłby Gigi wszystkim tym, którzy chcą zostać „następnymi Buffonami”? Jest ona szalenie prosta – „Zmieńcie to i nie zostawajcie bramkarzami”. Dlaczego? Włoch wie, jak ciężki jest to kawałek chleba, robi to w końcu od eonów. A jak to wszystko się zaczęło? Prawie 33 lata temu, podczas Mistrzostw Świata w roku 1990.
To wtedy 12-letni Gianluigi zobaczył Kameruńczyka Thomasa N’Kono, powstrzymującego swoimi interwencjami w bramce aktualnych wtedy mistrzów świata, Argentyńczyków, z wielkim Diego Maradoną na czele. W jednym momencie idolami Buffona przestali być Nicola Berti oraz Marco Tardelli, a stał się nim właśnie N’Kono. Uwielbienie Włocha dla Kameruńczyka przez lata narosło do tego stopnia, iż pierwsze dziecko Gigiego dostało jedno z imion właśnie po legendarnym bramkarzu – Louis Thomas.
Ostatecznie Buffon został bramkarzem dzięki fascynacji N’Kono, jednak należy wspomnieć także bogate sportowe tradycje w rodzinie Włocha.
Krewny, Lorenzo Buffon, był bramkarzem w AC Milan w latach 50-tych i to on dostrzegł pewne zdolności w młodym Gianluigim, który do 12 roku życia grał jako pomocnik w malutkim, lokalnym klubie. Jakie to były zdolności? Przede wszystkim… ręce. Wspólną cechą familii Buffon są wyjątkowe mocne ręce, tak przydatne przecież w grze na bramce.
Ojciec Gianluigiego, Adriano, był z kolei reprezentantem Włoch w pchnięciu kulą, podnosił także ciężary. Matka Maria Stella rzucała za to dyskiem, a jej rekord Włoch w tej dyscyplinie pozostał nietknięty aż przez… 17 lat. Siostry Guendalina i Veronica to znów utytułowane siatkarki, a wujek Dante był koszykarzem, dlatego młody Buffon nie miał wyboru i musiał iść w rodzinne ślady, zostając sportowcem. Oprócz piłki trenował też (wspomnianego wcześniej) tenisa, ale piłka była od zawsze na pierwszym miejscu. Pytanie brzmiało tylko, czy młodzian będzie grał w polu czy na bramce. Ojciec i kuzyn dziadka pchali go na bramkę, a i sam Gigi zakochał się w końcu w byciu bramkarzem dzięki wspomnianemu już N’Kono.
Jeśli dołożymy do tego mocne ramiona, wysoki wzrost oraz wpływ Lorenzo to zrozumiemy, dlaczego młody Buffon przestał marzyć o zostaniu następnym Tardellim czy Lendlem, a zaczął marzyć o zostaniu „Nowym N’Kono”. Od tamtego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko. W wieku 12 lat Gianluigi zapragnął zostać bramkarzem, a już pięć lat później, w wieku zaledwie 17 lat, zaliczył kapitalny debiut w Serie A w barwach Parmy. I to przeciwko nie byle komu, bo samemu wielkiemu Milanowi.
AC Milan był w tamtym czasie dowodzony przez Fabio Capello, a na murawie biegali m.in. Maldini, Baresi, Costacurta, Boban, Weah czy Baggio. Nikomu z nich nie udało się jednak pokonać debiutującego Gigiego, a mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Sfrustrowany był zwłaszcza „Boski Kucyk” Baggio, któremu młodzian z Parmy dał się mocno we znaki.
W tamtym sezonie Milan zdobył co prawda scudetto, ale wszyscy wiedzieli, że w meczu przeciwko Parmie byli świadkami narodzin nowej gwiazdy Calcio. Nikt jednak nie wiedział, jak wielką legendą stanie się ten 17-letni bramkarz z Parmy. Sam Gigi wspomina tamte dni następująco:
„Wiedziałem, że moja postawa na treningach w tygodniu poprzedzającym mecz z Milanem spowoduje, iż trener Nevio Scala wybierze mnie i to ja zagram w wyjściowym składzie (pierwszy bramkarz, Luca Bucci był kontuzjowany i Scala zastanawiał się kogo wstawić w jego miejsce) (…) Oczywiście, iż miał pewne wątpliwości, mając na uwadze mój wiek i doświadczenie więc przyszedł do mnie i spytał, uśmiechając się: „Jeśli Cię jutro wystawię, będziesz gotów?”
„Wiedziałem też, iż mnie testuje, więc odparłem: 'Oczywiście, Szefie. Gdybym nie był gotowy, co robiłbym tutaj’? Tamten mecz przeciwko Milanowi szybko wyniósł mnie na szczyty, ale wiedziałem też, iż jeśli nawet zagrałbym wtedy źle, to i tak zostałbym topowym bramkarzem. Z tą różnicą, iż wszystko to stałoby się pewnie trzy, może cztery lata później”