Futbol lat 80. i 90.

Futbol lat 80-90: Kiedyś było fajniej

Piłka nożna, podobnie jak nasze życie nieprzerwanie ewoluuje i potrafi zaskakiwać, jednak nie sposób z nostalgią nie wrócić do magicznych lat 80. i 90., które były złotą erą tego sportu, przynajmniej w moich oczach. Mam na myśli nie tylko piłkarskie gwiazdy, moje ukochane włoskie calcio, ale całą, wciąż dość toporną otoczkę, która towarzyszyła nam przy przeżywaniu emocji związanych z futbolem – od piłkarskich koszulek po genialne reklamy z udziałem piłkarzy.  

Być może patrzę przez pryzmat dziecięcych wspomnień i biegania za piłką po podwórku razem z kolegami, gdzie co drugi kopiąc piłkę na przyblokowym klepisku mianował się nazwiskiem Roberto Baggio, Ronaldo, Alessandro Del Piero, Franco Baresiego, George’a Weaha czy Raula Gonzáleza. Byli też tacy, którzy uwielbiali holenderskiego bramkarza Eda de Goeya (w tym kontekście specjalne pozdrowienia ślę Maciejowi). Niemniej jednak przyznacie chyba, że ówczesny futbol nie był aż tak naszpikowany komercją, przez co był prosty, ale za to prawdziwy i szczery.

Oczywiście, życie idzie do przodu i trzeba czerpać z niego to co daje najlepszego, jednak czasem warto zatrzymać się na chwilę i powspominać, by zapomnieć na chwilę o pędzie dzisiejszego świata i nabrać energii na kolejne wyzwania. Nie tęsknicie czasem za wspaniałymi koszulkami z wzorami tworzonymi z pasją, a w szczególności odważnymi i szaleńczo-kolorowymi trykotami bramkarskimi, brakiem astronomicznych kwot transferów i zarobków, przywiązaniem legend do klubów, czy wreszcie wspomnianymi wcześniej reklamami piłkarskimi? Mnie osobiście czasem tego cholernie brakuje. Przede wszystkim autentyczności i większego przywiązania kibiców do tego sportu niż obecnie.

Koszulki z duszą

Każdy, kto oglądał piłkę nożną w latach 90., pamięta psychodeliczny atak kolorów, który fundowały kibicom koszulki bramkarskie. Były żywe, ekscentryczne i, szczerze mówiąc, wyglądały tak, jakby zaprojektował je ktoś, będący w stanie podobnym do głównego bohatera filmu Las Vegas Parano, wyreżyserowanego przez Terry’ego Gilliama – Raoula Duke’a. Pamiętacie Jorge Camposa? Stroje meksykańskiego bramkarza to kwintesencja tego co mam na myśli.

Jak wiadomo, ta pstrokacizna niekoniecznie wszystkim musi się podobać, niemniej jednak miała coś w sobie, podobnie jak genialnie tworzone wówczas trykoty dla zawodników z pola. Rewelacyjne koszulki klubowe, szyte przez firmy Kappa czy Lotto do dziś pozostają bliskie mojemu sercu. Wzory trykotów reprezentacji Włoch z 1994 roku, Niemiec z 1990 i 1996 roku, szyte przez Umbro, stroje kadry Anglii z lat 1996-1998, piękne złocisto-kanarkowe stroje Brazylii z lat 1994 i 1998, czy wreszcie piękna czerwono-biała „szachownica” Chorwacji na mistrzostwach świata we Francji. Uważałem je za czystą poezję.

Moim ulubionym wzorem po dziś dzień pozostaje jednak domowa koszulka Juventusu z 1998 roku z legendarnym logo Sony MiniDisc, a zaraz za nią plasuje się trykot Milanu z tego samego roku ze znakiem Opla. Stawkę zamyka piękna koszulka zespołu spoza Serie A – Manchesteru United z 1999 roku.

Mówiąc o koszulkach, nie można nie wspomnieć o charakterystycznych dla Polski lat 90. „bazarówkach”, które w swojej kolekcji chciał mieć każdy dzieciak. Był to charakterystyczny element ubioru większości młodych chłopaków, biegających za piłką po miejskich blokowiskach. To nic, że materiał był słabej jakości, nieistotne, że tkanina nie była oddychająca, nieważne, że koszulka miała podrabiane herby i zmienione mniej lub bardziej istotne elementy oryginalnego projektu. Była łącznikiem pomiędzy młodym chłopakiem a jego idolem i dawała +10 do szybkości i siły strzału na podwórkowym boisku.

Gwiazda, nie celebryta

W latach 80. i 90., zapewne jak i w poprzednich dekadach, piłkarze byli bliżej zwykłych zjadaczy chleba. Oczywiście, mogli szczycić się statusem gwiazdy, wielkiego talentu, czy po prostu bardzo dobrego „żołnierza” od brudnej roboty, jednak żaden z nich nie uchodził za celebrytę, a przynajmniej nie tak bardzo jak w dzisiejszych czasach. Owa ściana, budowana między piłkarzami a kibicami jest coraz bardziej widoczna. Dawniej fani czuli mocniejszą więź ze swoimi ulubionymi zawodnikami, którzy często cieszyli się piciem piwa i śmianiem się z kibicami tak samo jak zdobywaniem hat-tricka na boisku.

W dzisiejszych czasach coś takiego by nie przeszło – chociażby ze względów na przepisy, czy utrzymanie zdrowej diety. Nie zmienia to jednak faktu, że wcześniej piłkarze byli bliżej kibiców, dziś gonieni przez agentów, sponsorów oraz innych klubowych doradców. Dziś już nie mają na to czasu, bo popadają w szalony wir kariery i popularności, za zamkniętymi dla kibiców, szklanymi drzwiami.

Wcześniej łatwiej było także wskazać swojego ulubionego piłkarza, za którego w pierwszej kolejności trzymało się kciuki i śledziło każdy krok z zafascynowaniem, mogąc znaleźć choćby prasowy wycinek na jego temat. Pomijam skrajności w postaci fanatycznych fanów CR7 i Messiego, którzy za swoimi GOAT-ami pójdą wszędzie jak stado, nomen omen, kóz. 

Dziś, przynajmniej mnie, ciężko postawić wyraźny plus przy jednym nazwisku i wskazać go jako swojego idola. Czy to powoli wina mojego peselu, czy raczej rzeczywisty brak owej specyficznej więzi? A może jedno wynika z drugiego…

Money talks… a lot.

Pieniądze zawsze odgrywały w świecie piłki nożnej istotną rolę, ale lata 80. i 90. były pod tym względem inne. Piłkarze czuli większe przywiązanie do klubu i jego barw. W powietrzu nie było czuć wszechobecnego zapachu pieniądza. Szkolenie młodzieży było czymś naturalnym i każdy klub, nieważne czy włoski, angielski, czy hiszpański stawiał na swoich podopiecznych, będących integralną częścią zespołu. Obecnie wydaje się, że punkt ciężkości znacznie się przesunął ze względu na priorytety finansowe. Wszystko musi być na tu i teraz. 

Nie ma już miejsca na przywiązanie do barw klubowych i sentymenty. Zawodnicy są obecnie przywiązani do portfela, a nie do wartości, jakie chce reprezentować dany klub. Na próżno szukać zawodników takich jak Francesco Totti, Alessandro Del Piero, Javier Zanetti. Ostatnim romantykiem tej ery zdaje się być niezniszczalny Gianluigi Buffon, który jednak również postanowił ostatecznie odwiesić buty na kołku. 

Dodatkowo, rynek transferowy zgnił już dawno od astronomicznych kwot, wydawanych przez kluby, początkowo szczególnie z Anglii, a teraz także Arabii Saudyjskiej, na zawodników nie tylko wybitnych, ale także tych przeciętnych. Przepaść pomiędzy Premier League a resztą stawki znacznie się pogłębia – a wszystko głównie dzięki kwotom, płaconym za prawa do transmisji telewizyjnych. Tegoroczny boom na transfery do saudyjskich klubów również nie ułatwia życia klubom spoza Anglii. 

Z potęgi ligi włoskiej pozostały już tylko wspomnienia i kurz na starych, rozpadających się stadionach. I pomyśleć, że kiedyś to właśnie Serie A była najlepszą ligą w Europie i prawdopodobnie na świecie, otoczoną wybitnymi piłkarzami oraz gwiazdami wielkiego formatu, w tym także włoskimi. Dziś już niewielu Włochów prezentuje wybitny poziom. Kiedyś azzurri straszyli samymi nazwiskami, dziś zaś wygląda to dużo gorzej, nawet jeśli ten naród wciąż stać na takie zrywy jak wygranie mistrzostwa Europy w 2021 roku.

Więcej radości i zaangażowania

Chociaż techniczna jakość gry w piłkę poprawiła się na przestrzeni lat, wielu twierdzi, że stało się to kosztem charakteru tego sportu. Wspomniane lata to epoka, w której miażdżący kość wślizg był traktowany raczej jako dowód zaangażowania niż brutalny faul na czerwoną kartkę.

Nie zapominajmy też o wyjątkowych osobowościach, które mogliśmy wtedy oglądać. Myślicie, że słynny brutal Vinnie Jones odnalazłby się w nowej rzeczywistości? Czy Paolo Montero nadal byłby tak waleczny i skuteczny w obronie? Co byłoby z ekscentrycznymi wybrykami takich piłkarzy jak Paul Gascoigne podczas swojej przygody w Lazio czy Paolo Di Canio? Śmiem twierdzić, że w dzisiejszych czasach nie byłoby dla nich miejsca, podobnie jak dla tak wybitnych piłkarzy jak Eric Cantona czy Zinedine Zidane, którzy również potrafili pokazać swoje drugie, brutalne oblicze. 

Przerwa na reklamę

Reklamy piłkarskie były dla mnie jedyną akceptowalną formą komercjalizacji futbolu. Działo się tak dlatego, że „tamte” reklamy miały swoją duszę, a ich twórcy genialne pomysły lokowania produktu w swego rodzaju krótkiej opowieści, okraszonej efektownymi zagraniami niekiedy wielu gwiazd, uczestniczących w spocie. Jeśli pamiętacie słynną reklamę Nike walki dobra ze złem, serię reklam Joga Bonito, Pepsi (w tym moja ulubioną z udziałem piłkarzy Juventusu i Manchesteru United), czy turniej Nike Cage, to wiecie o czym mówię.

Reklama Nike Cage – wszystkie pojedynki

Były także spoty reklamujące Adidasa podczas Euro 2000 z Beckhamem, Del Piero i Zidanem w rolach głównych. Tamte reklamy oglądało się z zapartym tchem, niczym kinowe premiery. Nie były to miałkie przerywniki na zrobienie herbaty podczas oglądania polsatowskiego megahitu. Dziś na próżno można szukać kreacji tego typu. Wszystko zdaje się być zwyczajne, i pozbawione sensu i logiki. 

Czy zatem lata 80. i 90. były najlepszą erą dla futbolu? To oczywiście bardzo subiektywna opinia, nie można jednak zaprzeczyć, że wtedy sport wydawał się bardziej rozrywkowy, szczery oraz prawdopodobnie bardziej ekscytujący. Gdy przechodzimy przez obecną, coraz bardziej komercyjną erę piłki nożnej, oderwaną od swoich korzeni, trudno nie zatęsknić za „starymi dobrymi czasami”…

Udostępnij ten tekst:

Powiadom
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
Pokaż wszystkie komentarze
Tom
Tom
1 rok temu

Piękne lata, już nie wrócą…

Bart
Bart
1 rok temu

Albo w niektóre, wyczekiwane środowe wieczory: sponsorem programu jest EuroCard – Mastercard i hymn Ligi Mistrzów i ciary 🙂 Jeszcze reklama Nutelli zawsze była z taką spoko muzyką, a potem piłkarska uczta.

Marcin
Marcin
1 rok temu

Ten futbol już nie wróci. Zgadzam się w 100% ze wszystkim co napisał autor. Pieniądze zepsuły ten piękny sport. Jeśli chodzi o reklamę to uwielbiałem bodajże tą butów Adidas Predator z Kluivertem, Del Piero, Beckhamem i Zidanem. Chyba przed World Cup 98. W tle Massive Attack – Angel. Ciary! 🙂

Bruce
Bruce
1 rok temu

Mam podobne odczucia. Symptomatyczne dla mnie jest to, że pamiętam większość meczów z MŚ 1994, ME 1996 i MŚ 1998, a łapię się na tym, że trudno mi cokolwiek powiedzieć o ich najnowszych edycjach. Po prostu tamte mecze budziły we mnie emocje, był w nich jakiś autentyzm. Obecne po mnie zwyczajnie spływają. Z mistrzostw w Katarze nie pamiętam już zupełnie nic, poza popisami asów Michniewicza.